Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory nie poświęcał im czasu
Poniżej fragment rozmowy Całość można przeczytać na stronach Wysokich Obcasów. Źródło: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,18215355,Psychologia__Niektore_dzieci_dzieki_rozwodowi_odzyskuja.html?disableRedirects=true
Zdarza się, że rodzice rozstają się bez wrogości. Rodzic, który się wyprowadził, nadal może przychodzić do domu rodzinnego, bawić się tam z dzieckiem, usypiać je czy pomagać mu w odrabianiu lekcji – rozmowa z Barbarą Arską-Karyłowską i Magdaleną Śniegulską. Rozmawiała Agnieszka Jucewicz
Czy dla wszystkich dzieci rozwód to traumatyczne przeżycie? Jedne duże amerykańskie badania pokazują, że 70 proc. z nich nie dotyka rozwodowa trauma, inne z kolei sugerują, że rozwód zawsze odciska piętno, niezależnie od tego, jak spokojnie przebiega. Jaka jest prawda?
MAGDALENA ŚNIEGULSKA: Zawsze i na każdym? Byłabym ostrożna z generalizacją. W psychologii odchodzi się już od determinizmu. W życiu zdarzają się bardzo trudne sytuacje, ale nie możemy zakładać, że wpłyną na nasze życie wyłącznie negatywnie. Na pewno rozwód nie jest wpisany w cykl rozwojowy dziecka. Wiąże się z ogromną zmianą, do której trzeba się zaadaptować.
BARBARA ARSKA-KARYŁOWSKA: I większości dzieci zajmuje to dwa-trzy lata. Chociaż są i takie – powiedzmy, słabsze emocjonalnie – które potrzebują na to więcej czasu oraz dodatkowego wsparcia.
M.Ś.: Są też takie, dla których rozwód jest ulgą.
Ulgą?
M.Ś.: Bo na przykład żyły w rodzinie, w której od dawna był konflikt. Jak wiadomo z jeszcze innych badań, dzieci żyjące w pełnych rodzinach, w których są permanentne awantury albo ukryty konflikt, mają się najgorzej. Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory je zaniedbywał, pochłonięty np. pracą.
Ale jak się poczyta literaturę rozwodową, to te scenariusze na przyszłość dzieci rozwiedzionych rodziców są raczej ponure: kłopoty z budowaniem trwałych związków, niska samoocena, brak zaufania
B.A.K.: Statystyki rzeczywiście mówią, że np. połowa dzieci rozwiedzionych rodziców czuje się samotna, podczas gdy wśród dzieci z pełnych rodzin samotne czuje się jedno na od siedmioro do dziesięcioro. Że więcej z nich wcześniej rozpoczyna życie seksualne, sięga po alkohol czy narkotyki. Ale to są statystyki
M.Ś.: Trzeba też pamiętać, że my jesteśmy zanurzeni w pewnym przekazie kulturowym, który ma na nas wpływ. Inna była sytuacja dziecka rodziców, którzy rozchodzili się w latach 70., kiedy to było wstydliwą tajemnicą, inna jest teraz. Rozwody stały się bardziej powszechne, przynajmniej w środowiskach wielkomiejskich, więc jest większa gotowość, żeby o tym rozmawiać otwarcie.
I to dziecku jakoś pomaga?
B.A.K.: Oczywiście. Dla dziecka bardzo trudna psychologicznie jest sytuacja, kiedy czuje, że nie może nikogo, komu ufa, o coś ważnego zapytać. Czy to będzie seks, śmierć, czy właśnie rozwód. Robienie wokół tego tajemnicy, nawet jeśli nie mówi się dziecku wprost: „Tylko nie mów nikomu!”, nasila jego poczucie osamotnienia.
Jak powiedzieć dziecku o rozwodzie? A może nie mówić? Ostatnio usłyszałam od pewnej pięciolatki, że „ona nie wie, dlaczego teraz mieszka sama z mamą”.
M.Ś: Zastanawiam się, jaki może być powód nieinformowania dziecka. Może rodzice jeszcze nie podjęli decyzji? A może jedno z nich nie wyraża zgody na rozstanie i broni się przed powiedzeniem, co się stało, bo liczy, że to przejściowy kryzys? A może wychodzą z założenia, że jest za mała i nie zrozumie?
A zrozumie?
B.A.K.: Pięciolatek może nie zrozumieć słowa „rozwód”, ale dziecku w każdym wieku można „coś” powiedzieć. Bo ono i tak czuje, że coś się dzieje, tylko nie umie tego nazwać. Pamiętam trzyletnią pacjentkę, która dostawała napadów furii i w ogóle była trudna. Po jakimś czasie jej rodzice powiedzieli, że się rozstają, i przyznali: „Wie pani, ona wiedziała o tym wcześniej od nas. Wyczuwała to napięcie między nami”. Kiedy podjęli decyzję, uspokoiła się.
Jak można to zakomunikować kilkulatkowi?
B.A.K.: Można powiedzieć, że mama i tata bardzo się ze sobą nie zgadzają i będą teraz mieszkać osobno. „Czasem tata będzie cię odbierał z przedszkola, czasem mama. Czasem tata będzie cię kładł do łóżeczka, a czasem mama. Oboje cię kochamy i zawsze będziemy się tobą opiekować, ale nie będziemy już razem”.
M.Ś.: Rodzice są w tej uprzywilejowanej sytuacji, że coś wiedzą. Znają datę rozprawy, wiedzą, kto się wyprowadza, kto zostaje. Nawet jeśli to wiedza na najbliższy tydzień czy dwa, to już coś. Dziecko nie wie nic i traci poczucie bezpieczeństwa. Ważne, żeby powiedzieć mu jak najwięcej i poinformować o tym, co się nie zmieni, np. przedszkole, zajęcia z piłki nożnej, wizyty u dziadków, a przede wszystkim, że nie zmieni się relacja mama – dziecko i tata – dziecko, bo oni nie rozwodzą się z dzieckiem, tylko ze sobą.
Czy dziecko ma być świadkiem tego, jak jeden rodzic pakuje swoje rzeczy, czy lepiej mu tego oszczędzić?
M.Ś.: Znam pewną pięciolatkę, która z własnej inicjatywy pakowała ojcu garnki. Ale w tej rodzinie nie było konfliktu, było jasne, co jest czyje, i dziewczynka miała swobodny dostęp do obojga.
B.A.K.: Na pewno trzeba dziecko uprzedzić. Powiedzieć na przykład: „Teraz pójdziemy na lody, a w tym czasie mama czy tata się spakuje”. Nie może być tak, że dziecko wraca ze szkoły niczego nieświadome i zastaje pustą szafę. To traumatyczne przeżycie. Sama pamiętam to z własnego doświadczenia. Mój ojciec czekał, aż skończę pierwszy rok studiów, żeby się wyprowadzić. Ja o niczym nie miałam pojęcia. Wróciłam do domu po ostatnim egzaminie na pierwszym roku i zastałam pokój ojca ogołocony z mebli i książek. Rodzice mnie często pytają, czy dziecko musi wiedzieć, dokąd ten rodzic idzie. Tak, ma przynajmniej zobaczyć, gdzie mieszka. Nie musi tam nocować, jeśli to są warunki przejściowe, ale musi zobaczyć przynajmniej dom. Okno. Inaczej będzie się o rodzica martwić.
M.Ś.: Małe dzieci, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, kiedy rodzic się wyprowadza, często myślą, że mogą coś zrobić, by temu zapobiec. „Może jak będę grzeczniejsza albo się rozchoruję, to zostanie?”. Magiczne myślenie jest charakterystyczne dla okresu rozwojowego.
B.A.K.: Mnie ostatnio kilkuletnia pacjentka zapytała: „Ale jak zrobię porządek w szufladzie, to tata wróci, prawda?”. No, nie.
Czy można zaradzić takim interpretacjom?
M.Ś.: Tak. Bardzo ważne, aby w pierwszej rozmowie pojawiła się informacja, że w tym, co się dzieje, nie ma żadnej winy dziecka.
B.A.K.: „Nic takiego nie zrobiłeś, co spowodowało nasze rozstanie, ale też nic nie możesz zrobić, żebyśmy z powrotem byli razem”.
Nadzieja nie umiera. Znam dziewczynkę, która trzy lata po rozwodzie się dopytuje, kiedy rodzice do siebie wrócą.
B.A.K.: Wtedy trzeba przypominać, że dziecko w ogóle nie jest partnerem w tym, co się dzieje, że to jest sprawa między dorosłymi oraz że rodzice się rozstali i już do siebie nie wrócą.
Powiedziały panie, że to przypisywanie winy sobie jest charakterystyczne dla kilkulatków. Nastolatki już tak nie myślą?
M.Ś.: Nie, chociaż – paradoksalnie – bardzo źle znoszą rozwód. Wielu rodziców wychodzi z założenia, że jak dzieci będą starsze, to więcej zrozumieją, więc odraczają decyzję o rozstaniu. A to jest okres, kiedy dzieci bardzo potrzebują stabilnej bazy. Żeby mogły się w bezpieczny sposób buntować i szukać odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”.
Mówić w szkole, w przedszkolu?
B.A.K.: Byłabym za tym, żeby mówić. Nie ma gwarancji, że wszyscy nauczyciele staną na wysokości zadania i zadbają o dziecko, ale dobrze, gdyby wiedzieli, że ono może się inaczej zachowywać – być smutne, mieć humory albo być agresywne. Dobrze, żeby byli pod tym względem uważni.
M.Ś.: Jeśli dziecko będzie mieć poczucie, że może o tym swobodnie rozmawiać, będzie mu łatwiej.
B.A.K.: Ale trzeba być delikatnym, bo są dzieci, które uważają, że to ich prywatna sprawa. I z „obcym”, czyli z nauczycielem albo nawet psychologiem, nie będą o tym rozmawiać. Za to świetnie w tej roli może się sprawdzić inna bliska osoba, niezaangażowana w konflikt – ciocia, wujek, przyjaciel rodziny.
M.Ś.: Ktoś, kto jest ważny dla dziecka i weźmie na siebie trudne emocje.
Jak dzieci mogą zareagować na tę pierwszą informację o rozwodzie?
B.A.K.: Bardzo różnie. Niektóre mówią: „Aha”, i koniec. Inne zadają mnóstwo pytań w obawie o przyszłość. Niektóre w ogóle się nie odzywają albo zasłaniają uszy. Jeszcze inne biegną do swojego pokoju i krzyczą: „Nie będę o tym rozmawiać!”. Niektóre zachowują się, jakby nic się nie stało.
Rzeczywiście tak czują?
B.A.K.: Nie wiem. Trzeba by się temu przyjrzeć. Może udają też przed sobą. Na pewno udają przed światem. Może być tak, że teraz się nic nie dzieje, ale reakcja będzie odroczona w czasie, więc warto przyglądać się dziecku. Jeśli jest bardzo smutne lub agresywne, jeśli nie cieszą go aktywności, które do tej pory je cieszyły, albo jeśli coś nagle się zmienia w jego zachowaniu, warto się skonsultować.
M.Ś.: Także wtedy, gdy dziecko narzeka na bóle brzucha, głowy, wymiotuje. Dzieci często reagują na rozstanie psychosomatycznie.
Co zrobić, jeśli jedno z rodziców nie zgadza się na rozwód? Albo zgadza się poinformować dziecko, ale najchętniej tak: „Ten ch , twój ojciec, porzuca nas dla innej pani”.
M.Ś.: To jest najgorsze, co można zrobić. Bo jeśli obojgu zależy na „dobru dziecka”, to powinni zrozumieć, że kluczem do tego jest szacunek dla jego ojca i matki.
B.A.K.: Nie trzeba go czy jej kochać, nie trzeba nawet lubić, ale trzeba szanować. Bo dziecko wszelką krytykę skierowaną pod adresem drugiego rodzica bierze do siebie. Przecież ono od niego pochodzi, więc jeśli słyszy, że ojciec jest „ch ” albo matka jest „k ” – to co ma o sobie myśleć? Wiem, że kiedy emocje są w zenicie, to jest bardzo trudne, żeby się powstrzymać, ale za każdym razem przekonujemy, że warto powiedzieć o tym dziecku razem, bez wnikania w szczegóły.
Trochę starszemu dziecku można wytłumaczyć, że są różne rodzaje miłości: małżeńska, partnerska, w której rodzice się do siebie przytulają, całują się – i ta miłość się już skończyła – ale jest też miłość rodzicielska i tu się nic nie zmienia. Jedna z moich pacjentek zrobiła piękny plakat dla dzieci, żeby im to zobrazować. Na początku wkleiła zdjęcie swoje i męża jako narzeczonych trzymających się za ręce, przytulonych, potem były zdjęcia rodziny, a na końcu każdego rodzica z dzieckiem. I to dzieci jakoś uspokoiło, że rozwód nie oznacza, iż tracą któregoś z rodziców.
M.Ś.: Jeśli rodzice się ze sobą dogadują, to rzeczywiście jest wymarzona sytuacja. I większość rodziców, którzy się do nas zgłaszają, na początku to deklaruje: „dobro dziecka” jest dla nich najważniejsze. Ale potem niewiele trzeba, żeby na deklaracjach się skończyło.
Co ma pani na myśli?
M.Ś.: Przyszła do mnie kiedyś niezwykle zgodna para. Nie było żadnego kłopotu, żeby ustalić, jak dalej będzie wyglądać ich życie, oboje szli sobie na rękę, aż ich zapytałam, dlaczego się rozwodzą. Okazało się, że pobrali się bardzo młodo, potem stali się świetnie działającym przedsiębiorstwem rodzinnym, ale poza tym niewiele ich łączyło. I chcieli, by ich dziecko doświadczyło bycia w rodzinie, w której jest uczucie.
Po jakimś czasie przyszła do mnie ta mama i opowiedziała o pewnym zdarzeniu, które dość dobrze obrazuje, co się może wydarzyć po drodze. Córka pojechała na weekend do teściów. Ona zadzwoniła, żeby porozmawiać z dzieckiem, które było nieprzyjemne, opryskliwe i rzuciło słuchawką. W niej się zagotowało: „Aha, czyli niby wszystko jest OK, a tak naprawdę to on ze swoimi rodzicami robi mojemu dziecku wodę z mózgu. Nastawiają ją przeciwko mnie. O, niedoczekanie twoje! Już ja cię załatwię! Nie będzie żadnego porozumienia!”. Już była umówiona z prawnikiem, już szła na wojnę. Wieczorem zadzwoniła teściowa: „Słuchaj, już jest lepiej. Zadzwoniłaś dokładnie w momencie sporu córki z dziadkiem. Teraz już ochłonęła i bardzo chce z tobą rozmawiać”.
I jaki z tego morał?
Gdyby teściowa o nią nie zadbała, to ona by nie wyhamowała, tylko zaczęłaby wcielać w życie plan odwetu. Wystarczyła jedna niejasność, żeby z dobrych intencji nic nie zostało.
Zachowanie tej teściowej to jednak rzadkość. Kiedy ludzie się rozstają, to zwykle mają za sobą chór osób, które stają po ich stronie.
M.Ś.: No i często to jest problem. Trudno znaleźć bliską osobę, która spojrzy na sprawę trzeźwo i powie: „Ogarnij się, spróbuj spojrzeć na niego czy na nią inaczej. Zrób to dla dziecka”. Ludzie zapominają, że przecież kiedyś z jakichś powodów tego człowieka wybrali. I że poza tym, iż ma różne złe cechy, ma też te dobre i ich wspólne dziecko część z nich posiada. Dobrze jest to sobie przypomnieć. Ale często, niestety, „życzliwi” wtórują: „Tak, to cham”, „Ona jest potworem, jesteś dzielny, że tak długo z nią wytrzymałeś”. Jątrzenie nikomu nie służy.
B.A.K.: Zdarza się, że rodzice rozstają się bez wrogości. Rodzic, który się wyprowadził, nadal może przychodzić do domu rodzinnego, bawić się tam z dzieckiem, usypiać je czy pomagać mu w odrabianiu lekcji. Świetnie to funkcjonuje. Rodzic, który mieszka z dzieckiem, wtedy wychodzi, załatwia swoje sprawy. No, ale przychodzą różne koleżanki i mówią np.: „Pozwalasz mu tak? A jak on grzebie w twoich rzeczach? Przecież cię zdradził. Dziecku to miesza w głowie! Jeszcze urodziny razem świętujecie? Zgroza!”. No i wtedy zaczyna się to ukrócać: „To może lepiej już nie przychodź. Jeszcze te urodziny razem, ale następne to już osobno”.
A dziecku nie miesza to w głowie?
B.A.K.: Jeśli się wyraźnie pokazuje dziecku, że się szanujemy, ale nie ma między nami bliskości, nie całujemy się, nie przytulamy, tylko jesteśmy razem jako jego rodzice, to nie miesza.
W tym jątrzeniu biorą też udział adwokaci.
B.A.K.: Taki mają zawód, ale rzeczywiście czasem dolewają oliwy do ognia: „Dołożymy jej!”, „Załatwimy go!”. Zapominają, że dziecko to nie masa spadkowa.
Terapeuci też nie są święci.
M.Ś.: Tak, i trzeba się uderzyć w piersi. Wielu psychologów mówi na przykład: „Dziecko musi mieć matkę i jeden dom. Musi pani zrobić wszystko, żeby nie miało chaosu. Jeśli zdecyduje się pani na opiekę naprzemienną, to naraża pani jego zdrowie psychiczne”. Zresztą sądy też często traktują opiekę naprzemienną jak aberrację, a już żeby ojciec się samodzielnie dzieckiem zajmował? Nie wchodzi w grę. Tymczasem najnowsze badania pokazują, że dzieci wychowane przez samotnych ojców są bardziej stabilne emocjonalnie i lepiej radzą sobie w życiu. Próba interpretacji jest taka, że ojcowie są bardziej zadaniowi, nie koncentrują się tak bardzo na przeżyciach i uczą dziecko, jak radzić sobie z trudami dnia codziennego.
Panie uważają, że opieka naprzemienna to dobre rozwiązanie?
B.A.K.: Jeśli rodzice się dogadują, jeśli oboje pragną mieć taki kontakt z dzieckiem, to tak. Nie jest to rozwiązanie dla każdego dziecka, ale praktycznie dla dziecka w każdym wieku. Dla dziecka nadpobudliwego, z kłopotami z koncentracją uwagi, nadwrażliwego – to może być za trudne.
Cały czas podkreślacie, że należy mieć szacunek dla tego drugiego rodzica, ale jak to zrobić, jeśli ktoś czuje się poturbowany, skrzywdzony, pełen żalu?
B.A.K.: To jest bardzo trudne. Porzucony rodzic chciałby się zaszyć w mysiej norze, popłakać sobie, a tu mu mówią: „Musisz być stabilny, musisz działać, żyć”. Wtedy trzeba szukać dobrego wsparcia. Na przykład u terapeuty.
M.Ś.: Dobrze by było, gdyby rozwodzący się rodzice mieli na uwadze dobrostan „byłego” czy „byłej”, bo to się bezpośrednio przekłada na samopoczucie dziecka. Jeśli ten drugi rodzic gorzej znosi rozwód albo jest w dużo gorszej sytuacji finansowej, to dlaczego, jeśli mogę, mam mu nie pomóc? Może mogę przejąć część zobowiązań, jeśli mnie stać, a nie rozliczać się co do grosza: „Tu masz alimenty i sobie radź”? Może, jeśli drugi rodzic musi wyjechać służbowo, a nie jest to „mój” czas z dzieckiem, to mogę pójść mu na rękę?
„Ale jeśli ty nigdy mi nie pomagałeś/pomagałaś, jeśli mnie skrzywdziłeś, to dlaczego mam ci pomagać czy być dla ciebie miły?”
B.A.K.: Bo w ten sposób pomagam własnemu dziecku!
Czasem pojawia się wątpliwość, czy on/ona dobrze się tym dzieckiem zajmuje, skoro do tej pory tego nie robił/a.
M.Ś.: Dopóki nie dostanie szansy, to się nie przekonamy. On może to robić inaczej, co nie znaczy, że źle.
B.A.K.: Miałam kiedyś 12-letnią pacjentkę, która mówiła: „Mój tata jest jak mały chłopiec. Zupełnie nieodpowiedzialny. Jeśli tego nie dopilnuję, to obiad będzie o 17. Teraz wyjeżdżam na zieloną szkołę i nie ma mowy, żeby moja młodsza siostra u niego została”. Obie z mamą, jako jedyne dorosłe w tej rodzinie, tak zdecydowały.
Co na to ten ojciec?
B.A.K.: Jemu strasznie zależało na kontaktach z dziećmi. Bardzo się starał. Ale był zupełnie inny niż matka, która była świetnie zorganizowana. On zabierał dzieci na narty, urządzał wspaniałe pikniki, ale nie stawiał na stole trzydaniowego obiadu na czas, co nie znaczy, że dzieci chodziły głodne.
Jeżeli te dwa domy są takie różne, to źle?
M.Ś.: Moim zdaniem super, bo wtedy można doświadczyć bycia w różnych kontekstach.
B.A.K.: Tylko że jeśli te różnice są bardzo duże, to dla dziecka może to być trudne do udźwignięcia. Moim zdaniem lepiej by było, gdyby wymagania i zasady w obu domach były porównywalne. Inaczej za każdym razem będzie się musiało na nowo przestawiać, a to je dużo kosztuje.
M.Ś.: Wiele zależy od tego, jak dorośli tłumaczą te różnice dziecku. Jeśli mówią: „No tak, wiedziałam, znowu kostium niewysuszony i wszystko zgniło!”, „Nieprzeczytana lektura i praca domowa niezrobiona? Klasyka!” – to niedobrze. Bo cóż z tego, że z tatą było super, kiedy wracam i słyszę, że wszystko źle?
(…)
Źródło: www.wysokieobcasy.pl