„Od jakichś stu lat obwinia się matkę o wszystkie nieszczęścia, których doświadcza dziecko” – psychoterapeutka Zofia Milska-Wrzosińska opowiada Agnieszce Jucewicz o specyfice relacji matka-córka. Czy idealna relacja jest tu w ogóle możliwa?
Poniżej fragment rozmwy – całość możemy przeczytać na stronach edziecko.pl. Źródło: http://www.edziecko.pl/rodzice/1,79353,13558470,_Badz_taka_jak_ja__tylko_lepsza____o_relacji_matka_corka.html
Dlaczego, jeśli nawet nasza relacja z matką jest dobra, pojawiają się napięcie, rozczarowanie, pretensje? Czy idealna relacja z matką jest w ogóle możliwa?
Z perspektywy gabinetu psychoterapeutycznego widać, że ważna jest nie tylko relacja z realną matką, ale też z matką w środku siebie, jakąś o niej opowieścią, klimatem emocjonalnym, wyrazistym wspomnieniem. Tym wewnętrznym obrazom matek, tak jak i żywym zresztą, do ideału daleko. I nic dziwnego, bo do każdego związku ludzie wnoszą i to, jacy są, a nie są idealni, i to, jakie mają oczekiwania, a te oczekiwania, zwłaszcza na poziomie nieświadomym, są nierealistyczne i spełnić się ich w stu procentach nie da. Relacja matka – córka jest bardzo ważna, więc odstępstwa od ideału dotykają szczególnie. W ważnych relacjach często chce się jednocześnie rzeczy, które są nie do pogodzenia, więc rozczarowanie, żal i złość są nieuchronne.
Na przykład?
W okresie dojrzewania córka, lat 14 czy 15, chciałaby, żeby z jednej strony matka była mądrym oparciem, autorytetem moralnym, wiarygodnym drogowskazem, a z drugiej – żeby w nic się nie wtrącała, zostawiła jej całkowitą wolność, dawała pieniądze, które ona wyda, na co chce, pozwalała jej wracać o dowolnej porze i akceptowała nocowanie kolegów. Żadna matka się w tym nie wyrobi, choć niektóre próbują, ale to psychologicznie niemożliwe. Pojawiają się rozgoryczenie, konflikty. Niektóre matki z kolei chcą zatrzymać na zawsze swoją małą dziewczynkę zależną od nich we wszystkim i w nie zapatrzoną, a jednocześnie być dumne z samodzielnej młodej kobiety, która bez obawy idzie przez świat. Ale w całej tej niemożności matkom i córkom jakoś się układa. Te trudne, bolesne momenty mijają, pozostaje emocjonalna więź. Nie ma co matek wpędzać w poczucie winy, że one wszystko robią źle, bo i tak matki są chłopcem czy raczej – należałoby powiedzieć – dziewczynką do bicia. A już zwłaszcza odkąd zaczęło się poszukiwanie źródeł trudności życiowych w dzieciństwie.
I osobą, która tradycyjne najwięcej czasu poświęcała dzieciom, była matka…
Od jakichś stu lat obwinia się matkę o wszystkie nieszczęścia, których doświadcza dziecko. Uważa się, że ona odpowiada za strukturę psychologiczną człowieka, za ewentualną psychopatologię też. Jeśli dorosła córka nie umie ułożyć sobie stosunków z mężczyznami – to przez matkę, jeśli ma kłopot z dyscypliną czy z publicznymi wystąpieniami – też, itd. Do niedawna były nawet teorie – nigdy niepotwierdzone przez wyniki badań – że jej winą jest autyzm albo schizofrenia dziecka. Nawet ukuto takie piętnujące określenie – „matka schizofrenogenna”. Jednak nawet jeśli uznajemy, że doświadczenia z wczesnego dzieciństwa są rzeczywiście kluczowe, to dzisiaj w wychowanie dzieci (również córek) w coraz większym stopniu zaangażowani są ojcowie. Zaczęto też doceniać rolę środowiska rówieśniczego. Więcej wiemy o czynnikach wrodzonych. Czyli „wina” ulega pewnemu rozproszeniu. Ale z odpowiedzialności tak całkiem matek zwolnić się nie da, bo jednak zależy od nich bardzo wiele.
I matki zdają sobie z tego sprawę, stąd to poczucie winy, że nie są wystarczająco dobre?
Kiedy kształtują się podstawy osobowości dziecka, czyli na samym początku, matka jest na ogół młodą kobietą, nie bardzo świadomą wielu spraw. Nie wie jeszcze do końca, czego chce. Czy dobrze wybrała drogę życiową, czy partner nadaje się na ojca, czy dobrze, że dziecko urodziła teraz, a nie później albo wcześniej. Ma masę pytań ima prawo popełniać błędy. No i nie ma wielkiego doświadczenia życiowego.
Właściwie najprościej byłoby, gdyby dzieci rodziły spełnione życiowo emerytki. Taki „emerytalny” stan ducha, kiedy wie się już, co jest w życiu ważne, a co mniej, sprawiłby, że macierzyństwo byłoby bardziej świadome i spokojne. A też osiągnęło się już to, co było możliwe, dziecko nie zagradza drogi do sukcesu. No ale biologia przewidziała to inaczej i dzieci ma się na ogół dość młodo.
A dzisiejsze dziewczyny mają świadomość, że od nich zależy jakaś część przyszłego życia małego człowieka. Dobrze, że to wiedzą, ale czasem wzbudza to w nich tak wiele lęku, że zamiast kierować się naturalnym matczynym talentem, próbują wszystko zaplanować i kontrolować. A przecież widać, że ten świat jakoś się układa. Kobiety rodzą córki, które też się z kimś wiążą i zostają matkami – i tak to się toczy. Większość matek wywiązuje się dobrze z tego zadania rodzicielskiego.
Bywa jednak, że się nie wywiązuje. Na czym to może polegać?
Jedne wywiązują się lepiej, innym mniej się to udaje. Czyli jednak mamy obciążać matki w tej rozmowie? No cóż, nie da się ukryć, że postawa matki może bardziej lub mniej sprzyjać rozwojowi zdrowego i szczęśliwego dziecka. Matka może na przykład całą swoją energię życiową koncentrować na córce. Wbrew pozorom to nie za dobrze i dla niej, i dla dziecka, bo brakuje jej dorosłego dystansu. Na przykład matka czuje się życiowo niespełniona i w roli macierzyńskiej chce odnaleźć sens życia. Wtedy wszystko, co robi córka, ma dla niej olbrzymie znaczenie i jest traktowane jako własny sukces albo porażka. Jeżeli córce coś się uda, matka przypisuje to sobie, popada w samozachwyt i domaga się uznania. Nazywa się to oczekiwaniem od córki gratyfikacji narcystycznej.
Jedna z pacjentek mówi: „Nie potrafię jej powiedzieć o awansie w pracy, o udanych wakacjach, bo wiem, że uzna to za swoją zasługę, tak jak w dzieciństwie, kiedy zawsze okazywało się, że jej zdaniem nauczyciele czy koleżanki lubią mnie tylko dlatego, że jestem jej córką. Ale jak coś było źle, to dlatego, że ja się nie starałam i przyniosłam jej wstyd”. Albo matka obwinia się za normalne procesy rozwojowe dziecka, myśli, że jest złą matką, jeśli córka jest niezadowolona, płacze czy ma trudniejszy okres w życiu. Przejmuje się, godzinami o tym z córką rozmawia, wynajduje środki zaradcze. Tyle że dziewczynka już za chwilę widziałaby to w innych barwach, ale reakcja mamy ją przytrzymuje. Myśli: „Coś źle robię, skoro mama tak się niepokoi, nie mogę jej martwić, na drugi raz lepiej jej nic nie powiem”. A mama po prostu nie czuje się bezpiecznie, gdy pojawiają się jakiekolwiek trudniejsze momenty.
Może ona boi się świata ludzi dorosłych?
Z pewnością, bo takimi jesteśmy matkami, jak żyjemy, przecież to nie kostiumowa rola, z której wychodzimy po przedstawieniu. Jeśli kobieta czuje się ze sobą źle, to może wyobrażać sobie, że jej dziecko będzie zawsze odrzucane – jak pójdzie do przedszkola, to będzie bite lub wyśmiewane; jak pójdzie do szkoły, to nauczyciele się zawezmą; jak znajdzie chłopaka, to on będzie tylko myślał, jak ją wykorzystać, cokolwiek by to w dzisiejszych czasach oznaczało. No i córka idzie do przedszkola, przeżywa rozstanie z bezpiecznym domem i okazuje to na różne sposoby, a matka myśli: „Oni tam ją krzywdzą, ja muszę tam ruszyć i jej bronić, bo na pewno ją gorzej traktują niż innych”. Jak matka boi się życia, to lęk dotyczy też bliskich osób – boi się za córkę i w końcu córka zaczyna się bać już sama za siebie.
Czy matki na ogół chcą, żeby córki były takie jak one?
To nie zawsze takie proste. Kobieta, która jest ze swojego życia z grubsza zadowolona, nie potrzebuje hodować własnych klonów, raczej z życzliwą ciekawością patrzy, co i jak córki wybierają. Ale jeśli matka ma poczucie niespełnienia, może chcieć, by dziewczynka była taka, jaka ona by chciała być. Albo chce, żeby córka naprawiła jej błędy. Te sytuacje nie są rozwojowo korzystne.
Dlaczego?
Jeśli córka czuje ze strony matki presję („Bądź taka jak ja, tylko lepsza”, „Bądź tym, kim mnie się nie udało być”), to zatraca kontakt ze sobą i trudniej jej odnaleźć swoje pragnienia, aspiracje. Miałam pacjentkę, córkę pięknej, bardzo skoncentrowanej na swojej atrakcyjności kobiety. Pacjentka była otyła, zaniedbana, wręcz programowo niekobieca. Mówiła: „Jak widzę to rozczarowanie w oczach mojej mamy, to nawet się nie chcę starać – i tak nigdy nie będę taka jak ona”. Jej siostra, córka tej samej matki, od 15. roku życia na kolejne urodziny domagała się w prezencie operacji plastycznych i je dostawała.
Jeśli matka chce, by córka była inna od niej samej, to dziewczynka ma kłopot, bo nie rozumie, czym ma się kierować. Na przykład matka, która sama jest lękliwa wobec świata, mówi: „Tylko pamiętaj, nie daj się. Jak ci ktoś coś powie, to nie daj się zakrzyczeć. Walcz o swoje”. Córka dostaje sprzeczne przekazy – z jednej strony widzi na co dzień mamę, która nie protestuje, kiedy tata mówi do niej: „Stul pysk, głupia babo”, z drugiej słyszy: „Nie daj się”.
Czy ona może się z tego jakoś wyzwolić?
Mały człowiek nie może porzucić rodziców – ani realnie, ani emocjonalnie. Ma mamę taką, jaką ma, od niej zależy możliwość przetrwania i do tej mamy dziecko się dostosowuje. W dorosłym życiu więcej od nas zależy, ale matka w nas tkwi. Może już nie żyć, a my wciąż mamy z nią problem. Pacjentka mi mówi: „Pomyślałam, że jak już mam tę profesurę, wreszcie powiedziałaby mi, że się myliła, nie jestem tylko ładniutkim stworzonkiem bez mózgu, byłaby ze mnie dumna. Ale potem przyszła kolejna myśl: »E, raczej by powiedziała, że to żadna sztuka w takiej dziedzinie «. Pewnie miałaby rację „. Część matczynego przekazu nie była kierowana bezpośrednio do córki, ale ona widziała, jak matka odnosi się do ojca, jak się zachowuje wobec innych ludzi, dzieci, świata. I uczyła się.
Często słyszę takie zdanie od kobiet: „Zrobię wszystko, żeby nie być jak moja matka”. Co się za tym kryje?
Część kobiet tak buduje swoją tożsamość, że starają się być odwrotnością matki. To się nazywa przeciwzależność. Im się wtedy zdaje, że żyją swoim życiem, ale to złudne, bo są uzależnione od matek, tylko w negatywie. Na przykład jak matka zajmowała się dziećmi i domem, to one pójdą w świat, zbudują karierę, a o dzieciach pomyślą potem. Po czym okazuje się, że czegoś im brakuje, ale nie słyszą tego głosu, tylko na oślep biegną jak najdalej od matki. Mówią: „Mam prawo do własnych błędów”, ale to nie błędy, to chyłkiem toczona wojna z matką – żeby tylko nie uznać jej racji. W rezultacie życie może zmierzać ku katastrofie, a młoda kobieta i tak nie czuje się wyzwolona, bo nie ona napisała scenariusz.
Jak można zrealizować własny scenariusz?
Trzeba przetworzyć przekaz matki i wybrać, co nam się podoba, a czego na pewno nie chcemy. Odróżnić to, co matka mówi, od tego, jak prowadzi swoje życie. Bo trudno uwierzyć komuś, kto mówi o czymś, czego nie doświadczył. Jeżeli matka mówi: „Godziłam pracę i rodzinę w taki sposób, że mi się udało, i mogę ci powiedzieć, jak to zrobiłam”, to jest jakiś przekaz. Ale jeśli mówi: „Zajmowałam się dziećmi, a powinnam była prowadzić życie zawodowe. Ty zrób inaczej”, to córka ma prawo powiedzieć: „Nie wiem, czy mogę cię posłuchać, bo ty tak nie zrobiłaś, i wcale nie wiem, czy się na tym znasz”. Dzieci może i słuchają naszych mądrości, ale przede wszystkim patrzą na nasze życie.
Co widzi dziewczynka, której matka jest praktycznie nieobecna, bo na przykład dużo pracuje albo woli się bawić?
Coraz więcej jest takich matek. One mówią: „Miałam wyrzuty sumienia, że ją zostawiłam, ale ona sama, jak będzie trochę starsza, to doceni, że ma matkę spełnioną i zadowoloną z życia, nie taką zgorzkniałą, co się poświęcała”. Zupełnie, jakby były tylko te dwie możliwości! Matka, której głównie nie ma, a jak już przelotnie się pojawia, to jest cudowna i emocjonalna, jest jak zimny ogień – rozbłyskuje na krótko, a potem zostawia po sobie tylko wspomnienie. Dziewczynka bardzo pragnie być taka jak ona. Bo mama jest pięknie ubrana, pachnąca, zabawna, ma tyle sukcesów, opowiada niesamowite historie. I córeczka strasznie się do niej przywiązuje, ciągle tęskni. Często, nawet jako dorosła, nie potrafi się z matką psychicznie rozstać.
Wydawałoby się, że będzie mieć z nią słaby kontakt.
Bo też nie ma kontaktu ani dobrej więzi, ale jest bolesna tęsknota i niespełnienie. Nieregularne wzmocnienia są najsilniejsze. Matki mało dostępne, wycofane czy wrogie wiążą córkę znacznie bardziej niż matki „dość dobre”. Całe życie dorosłej kobiety może przebiegać pod jej dyktando. Im gorsza była matka, tym bardziej jest ona obecna w przeżyciach i myślach dziecka. Tylko że jest to obecność niszcząca. Dobra matka po prostu jest. Można się do niej zwrócić. Nie pasożytuje na psychice dziecka, a później dorosłego. Zrobiła swoje. Dała córce siłę, odporność, możliwości, model kobiecości, a ona nie musi dziecięco do matki lgnąć, bo to już dorosła, partnerska relacja. Dorosła córka może starzejącej się matce pomóc, porozmawiać z nią, mogą razem robić to, co lubią. Ale nie ma tu ciągłego poczucia rozczarowania, niespełnienia, tęsknoty, lęku przed ponownym odrzuceniem, czyli czegoś podobnego do zakochania, które nie znalazło pozytywnej puenty.
Dobra matka to taka matka, która jest, kocha i akceptuje swoje dziecko?
Gdyby dokładnie było wiadomo, co to znaczy kochać I gdyby można to było tak sprecyzować, żeby dla matki wynikały z tego konkretne wskazania, które dają jej wsparcie, to pewnie tak. Dodałabym jeszcze: stawia granice – bo bez tego nie ma dobrego rodzicielstwa. Matka ma zaspokajać rzeczywiste potrzeby dziecka, a nie te, które wydają jej się ważne. Nie jak matka, która karmi dziecko z zegarkiem w ręku. Dziecko sobie śpi w najlepsze, nie zdradza oznak niepokoju, głodu, a matka je budzi i tarmosi, bo jest czas. Robi to, żeby zmniejszyć swój niepokój. Matki często zaspokajają potrzeby dziecka, które są tak naprawdę ich potrzebami. Na przykład mama myśli, że jej córeczce na pewno jest przykro, że ma tylko jedną koleżankę. Nie rozmawia o tym z nią, tylko rozpytuje wychowawczynię, zaczyna coś organizować. Tymczasem dla córki akurat ważne jest nie to, żeby mieć dużo znajomych, tylko żeby oni byli naprawdę bliscy. A mama sądzi, że trzeba mieć dużo kolegów i koleżanek, bo przecież ludzie zdradzają, odchodzą i warto mieć w zanadrzu inne osoby.
Czyli trzeba być, słuchać
powściągać reakcje i starać się rozumieć. Nie traktować swojej wizji świata jako wytrycha do przeżyć swojej córki. Jeżeli chcemy się czegoś od dziecka dowiedzieć, to nie możemy wiedzieć z góry. Córka wraca ze szkoły, a my pytamy: „A co ty taka smutna jesteś? A, pewnie dlatego, że znowu się z tą Agatą pokłóciłaś. Mówiłam ci, że to nie jest twoja szczera przyjaciółka. Ona na pewno cię obgaduje z innymi”. Nawet jeśli to prawda, kontakt się rwie, bo córka czuje, że matka nie jest zainteresowana jej przeżyciami, tylko swoimi wyobrażeniami. Tym bardziej gdy o żadną Agatę wcale nie chodzi, tylko na przykład o lęk córki, że się nie dostanie do wymarzonego liceum, do którego idą „wszyscy”, w tym jeden szczególnie ważny chłopak.
Zauważyłam, że dorosłe kobiety, które mają trudne relacje z matkami, chętniej budują przyjaźń z mężczyznami.
Więź z matką jest bardzo istotna, jeśli chodzi o relacje i z kobietami, i z mężczyznami. To jest relacja z najważniejszą kobietą w naszym życiu i jeśli się okazuje, że ta kobieta jest zawodna, na przykład zaczyna z córką rywalizować albo nią manipulować, albo ją odrzuca, to dla takiej dziewczynki, w miarę jak dorośleje, relacje z innymi kobietami wydają się ryzykowane. Niczego dobrego się po nich nie spodziewa. Jeśli z ojcem ułożyło się lepiej, to do mężczyzn będzie jej łatwiej się zbliżać. Ale niekoniecznie wchodzić w związki.
A jak relacja z matką wpływa na to, jak się kształtują relacje córki z mężczyznami?
Bardziej istotne jest, jak matka rzeczywiście układa swoje relacje z mężczyznami, niż jakie nauki próbuje córce przekazać. Dziewczynka uczy się podstaw kobiecości od swojej matki, zdarza się, że nie podoba jej się, jak matka pozwala się traktować przez ojca, a potem i tak ląduje w czymś bardzo zbliżonym. Jeśli matka jest samotna i nieszczęśliwa, córka może mieć kłopot w tworzeniu dobrego związku, bo to tak jak zdrada matki. Moja pacjentka mówiła: „Jak się zakochiwałam, to matka nie była tym zbyt zainteresowana, nudziło ją to. Ale jak się kończyło, to ciągle chciała rozmawiać, mówiła, że od razu jej się wydawało, że nic z tego nie będzie. Tak jakby była zadowolona”. Ale nawet najlepsza matka próbuje w relacjach z mężczyznami wspierać córkę według swojego doświadczenia.
A czasy się zmieniają. Młode kobiety żyją i myślą inaczej niż dwa pokolenia temu, a wiele matek patrzy na to z troską i lękiem, bo sądzą, że jak ona tak się będzie do tych chłopaków odnosiła, to żaden jej nie zechce, a to przecież najważniejsze. I z tego niepokoju będzie córkę ciągle strofować: „Jak ty wyglądasz?”, „Co ty powiedziałaś?”. „Przytyłaś”, „Schudłaś”, „On cię zostawi” itd. A córka uważa, że ma prawo wybierać, nie chce udawać potulnej, życie bez mężczyzny nie wydaje jej się największym dramatem, jaki mógłby ją spotkać. Jak już jest z mężczyzną, to oczekuje modelu partnerskiego, a mama jej mówi: „Dziecko, mąż musi mieć podane jedzenie, jak z pracy wraca. I kto to widział, żeby chłop dzieciaka przewijał”.
Czy matki mają skłonność do bardziej surowej oceny córek niż synów?
Może nie bardziej surowej, ale do oceny w ogóle. Młode matki często mówią o tym, że przeżywają większe onieśmielenie, kiedy rodzi się synek, bo to jest dla nich nowe, obce stworzenie. Natomiast córka, która jest jak matka, tylko zmniejszona, nie wzbudza dystansu, onieśmielenia. Dziewczynka jest dla matki bardziej oswojona, więc matka jest mniej ostrożna, mniej uważna, żeby nie urazić, nie zranić, często zakłada, że dobrze wie, co się z córką dzieje. Chłopiec wymaga od matki więcej gotowości do zrozumienia obcego jej świata, matce trudniej uznać, że to jest jej świat, dobrze jej znany, jak to bywa w przypadku córki.
(…)